Tydzień w pracy przemknął jak z bicza trzasnął. W piątek się skumulowały mi spotkania, ale jakoś się udało. (Biały Łącznik jest przyjazny do spotkań). Udało mi się – dzięki Wiktorii – dotrzeć do Gruszki i spotkać dwóch poetów, których chcemy zaprosić do naszej biblioteki. Zakupiłam tez z dziesięć bluzek za grosze.
W sobotę miałam spotkanie w Ambasadzie Śledzia, które przenieśliśmy do Zvisu. (Przyszła tylko Aga i Wojtek). Jak już wracałyśmy do domu, to odezwali się Andrzej i Karolina i mnie porwali do Czekolady i potem znowu do Zvisu. :) Siedzieliśmy po 2.30. Towarzyszyli nam bliźniacy i bawiliśmy się przednio.
To chyba ostania taka nocna posiadówka w ogródku, ponieważ robi się w nocy coraz zimniej i trudno wytrzymać (Dobrze, że miałam sweter).
Niedziela to kac. Poszalałyśmy z Becią. Wpadłam do Henia o nietypowej dla siebie porze, czyli o 15.00. Podrzuciłam mu gazetkę. Strasznie zmęczona cały dzień byłam. Trudno się dziwić. Ale spać nie poszłam, więc wydaje mi się, że nie będę miałam problemu z zasypaniem. Na koniec dnia odwiedziła mnie Antonina. Odbierała sobie talerze, które zbiera. Każdy w innym stylu. Podarowałam jej też posążki Buddy. Na szczęście. Swoje też oczyściłam i mam nadzieję, że przyciągną wreszcie szczęście. Trzeba potrzeć brzuszek.
Poza tym mój nowy rozdział w rożnych prywatno-sercowo-towarzysko-pisarsko planach wyświęciłyśmy pysznym winem z Włoch. Naprawdę warte swojej ceny. Muszę po niego się wrócić. A co z planami. Planuję znaleźć obiekt i się zakochać, zacząć pisać do gazetki, uregulować sobie papiery do awansu i zacząć przygotowania do spotkania z poetami. Poza tym pozbyć się zbędnych rzeczy z pokoju. I pomóc posprzedawać tacie militaria. Zobaczymy !
niedziela, 8 września 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz